Przez ostatnie dni wszystko szło całkiem dobrze. Ćwiczyłam, jadłam niewiele, widziałam efekty... Ale niestety od trzech dni jest okropnie. Jestem chyba bliżej punktu wejścia niż wyjścia.
25.04 zaczęło się. Wieczór, próbowałam się uczyć, ale coś we mnie pękło. W pewnym momencie ogarnęło mnie specyficzne, obezwładniające uczucie strachu - przed egzaminami i ogólnym pojęciu życia. Emocje musiały się we mnie kumulować przez dłuższy czas. Nie wytrzymałam napięcia i takim oto sposobem wróciłam do kompulsywnego jedzenia. Nie wiem ile kcal pochłonęłam tamtego wieczoru.
26.04 obudziłam się. Zła na siebie. Tłusta psychicznie, fizycznie niekoniecznie - to tylko jeden kompuls. Od węgli i cukru zazwyczaj trochę puchnę, ale następnego dnia (o ile jem już zdrowo i mało) to mija. "Jeden upadek nie może być porażką" - pomyślałam i dzień mijał idealnie. Jak możecie się domyślać, zwieńczenie pięknych 12-stu godzin było niemalże identyczne jak dnia poprzedniego.
27.04 znowu od rana perfekcyjny plan powrotu do wszystkiego, co miało doprowadzić mnie do celu - ale na marne. Przy okazji nie ominęła mnie kłótnia z mamą, nie mogłam się skupić na nauce i na kolejny kompuls złożyło się jeszcze kilka innych negatywnych aspektów.
Jak to wygląda w praktyce?
Organizm przyzwyczaił się do małych bilansów. Traciłam na wadze, dostrzegałam coraz bardziej widoczne obojczyki, kości miednicy, lepszą skórę... a te trzy dni, które wymazałabym z pamięci zdążyły narobić chaosu w organizmie. Waga wskazuje liczbę, której nigdy w życiu bym nie przypuszczała. Nie w tym czasie i miejscu.
Moje problemy z BED zaczynają mnie męczyć. Pomimo silnej woli, napięcie rozładowuje się w momencie gdy pochłaniam niezdrową żywność. I can't believe it.
Co zrobię?
Oczywiście, że się nie poddam. Dam sobie jeszcze jedną szansę. Kiedy znowu ją zmarnuję, idę do lekarza. Ewidentnie. Nie mam zamiaru żyć pod władzą jedzenia. Na czas nieokreślony daję sobie spokój z blogiem i życiem w social mediach. Skupię się teraz na poznawaniu samej siebie. Swoich słabości, ograniczeń, ale też mocnych stron. Może się uda...
Słowo na koniec...
Nie sądziłam, ze BED może zawładnąć moim życiem. Twierdziłam, że to zwykły brak silnej woli. Niemożność odparcia się pokusie. To zwykły bullshit. Powagę sytuacji rozumie się dopiero wtedy, kiedy nawet nie zauważasz gdy wychodzisz z domu do sklepu: bierzesz z półki czekoladę, ciasteczka, chipsy, żelki... po drodze do kasy sięgasz jeszcze po dania gotowe "bo czemu by nie". Takim oto sposobem jeszcze fundujesz sobie pizzę, tortille, frytki... Kilka godzin wyjętych z życia na pochłanianie. Kęsy na początku sprawiają przyjemność. Później jest już coraz gorzej, ale jesz żeby zapełnić pustkę, rozluźnić się i zagłuszyć emocje (bo nie ukrywajmy, ale to pogłębia wszystkie negatywne stany i odczucia) aby potem narzekać na ból brzucha i trwać w wyrzutach sumienia.
Wiecie co jest najgorsze? Poranny widok wszystkich opakowań, które leżą na podłodze albo cały zapełniony nimi kosz na śmieci. Niekiedy nawet jeszcze myszkuję po kuchennych szafkach w poszukiwaniu czegoś jeszcze - istny obłęd.
Kruszyny, trzymajcie się ciepło. Cieszcie się z każdego postępu jaki osiągniecie.
Też miałam długą przygodę z BED, dzięki której przytyłam 28kg. Teraz próbuje to zrzucić, ale jakoś wolno to idzie. Chciałabym chociaż z 10 zgubić przed lipcem, ale nie wiem jak to wyjdzie. Liczę, że uda ci się pokonać BED na stałe, bardzo tobie tego życzę. :*
OdpowiedzUsuńDziękuję za wsparcie!
UsuńTo ja miałam tak wczoraj, że jadłam różne rzeczy, byleby dopchać, ale na bank też nie przesadziłam potężnie (chyba) paliłam wiadomo co, ale na ogół nad packmanem panuję i nie jem. Przyzwoliłam sobie na te zachowanie, by skubnąć chociaż chwilę "przyjemności" z zjedzenia czegoś, co by bez tego stanu radości, sprawiło by wyrzuty sumienia i wymioty. W pełni się z Tobą tutaj zgadzam, nie wolno się poddawać, ale jeśli nie dasz rady, faktycznie zwróć się do kogoś po pomoc!
OdpowiedzUsuńBuziaki i powodzenia Kochana!
Dziękuję słońce. Poddać się to najgorsze co można zrobić.
UsuńJakbym czytała o sobie. Tkwię w tym aktualnie po czubki uszu..
OdpowiedzUsuńNiestety, nawet nie zdajemy sobie sprawy z tego, ile ludzi w tym siedzi i jak cierpi (i fizycznie i psychicznie). Wierzę w to, że da się z tego wyjść. Z pomocą innych, ale nie jest to niemożliwe! Trzymaj się.
UsuńPopłakałam się czytając ten post. Zupełnie jakbym czytała o swoich napadach. Kiedy nadchodzi czuję, jakbym nie była sobą. Jakby coś mnie opętało i jem. Jem, jem, jem. Potem boli mnie brzuch, jest mi niedobrze. Rano wstaję z zamiarem zmiany swojego życia, sprzątam te wspomniane opakowania i papierki, trzymam dietę cały dzień, a wieczorem znów rzucam się na jedzenie. To wykańcza psychicznie. Nie mówiąc o tym, ile pieniędzy w ten sposób przepierdzieliłam...
OdpowiedzUsuńJa się popłakałam, czytając ten komentarz. Wieczorem wszystko się pierdzieli, a my znowu rano wstajemy z nadzieją która ginie po zachodzie słońca...
UsuńJakbym czytała o swoich wyczynach. I jest mi wstyd. Chciałabym to pokonać. Ale czy jest to możliwe? Znależć granicę?
OdpowiedzUsuńProszę, proszę, zawalcz o siebie. Poszykaj psychologa, psychoterapeuty... Sama widzisz, czujesz że napady to gówno. Szkoda życia, a samemu raczej nie możliwe do pokonania. Bo tak naprawdę próbujesz zabić głód psychiczny. A robisz to fizycnie. Trzymam mocno kciuki za Ciebie ! :)
Obydwie walczmy z tym!
Usuń